18 września 1997 r. grupa aktywistów Federacji Zielonych zablokowała budowę spalarni śmieci przy ul. Zabranieckiej w Warszawie.

Punktualnie o 10 rano dwie osoby zamknęły kłódkami bramy budowy. W tym samym czasie przed główną bramę podjechała ciężarówka, z której wytoczono 5 beczek wypełnionych betonem. W każdej z nich tkwiły po dwie rury, przeszyte na końcach poprzecznymi prętami. Uczestnicy położyli się między beczkami, włożyli ręce w rury i za pomocą karabinków, przymocowanych taśmami do nadgarstków, przypięli się do wewnętrznych prętów. W ten sposób mogli się odpiąć jedynie z własnej woli. Metoda ta została wymyślona podczas blokad elektrowni atomowych, w tym roku zastosowano ją w Rosji i w Temelinie w Czechach.

Akcja zdecydowanie się udała. Przed wjazdem ustawił się sznur wywrotek z piaskiem, nie mogących dostać się na budowę. Po kilku godzinach odesłano je, oraz pracowników do bazy. Tego dnia wykonano jedynie 20% zaplanowanych prac. Z budowy nie mógł też wydostać się pan Szymański - warszawski radny, zagorzały zwolennik spalarni, który akurat był na terenie (z wizytacją?). Po wyśmianiu jego wypowiedzi o nieszkodliwości spalarni, pan Szymański wezwał policjantów, którzy jednak nie bardzo wiedzieli co robić.

Dopiero o 16 z rykiem syren zajechała kolumna kilkunastu furgonetek, z których wyskoczyli dzielni policjanci i zwinęli wszystkich nie przykutych demonstrantów, zabierając bezpowrotnie filmy z aparatów. Przybyli w kolumnie strażacy zabrali się do cięcia jednej z beczek. Obłożyli nas kocami, odcięli metalowe dno, jednak beton okazał się za mocny. Kiedy pierwsi zatrzymani, po złożeniu niezbyt obfitych wyjaśnień, wrócili z komisariatu, blokada jeszcze trwała. Uczestnicy odpięli się dopiero po dwudziestej, z przyczyn fizjologicznych, gdyż policja pilnowała, aby nie można się było zmienić.